Wspomnienie p. H. Wydrzyńskiej Wspomnienie p. B. Strzębały |
Ks. Łuczyka pamiętamy… „Zawsze odważnie” Publikacja
artykułu o ks. Łuczyku w „Niedzieli Kieleckiej” z cyklu „Ludzie diecezji”,
znalazła oddźwięk wśród naszych czytelników, szczególnie tych, którzy osobiście
zetknęli się z „kapłanem w połatanych butach”. Jednym z nich jest ks. Jerzy Żmuda, obecnie mieszkający w
Domu Księży Emerytów, których zachował dobre, ciepłe wspomnienie o lubianym
wikarym w swojej rodzinnej parafii Książ Mały. Przedwojenne lata 1936/37, na
wikariat przychodzi młody ksiądz tuż po święceniach – to Marian Łuczyk.
Przyszły ks. Jerzy jest wówczas kilkuletnim chłopcem. Dzieci uwielbiają nowego
wikarego, a on w przerwach między sumiennymi lekcjami religii, albo
popołudniami, zabiera je na wycieczkę do lasu, gra z nimi w piłkę. – W tamtych
czasach do pierwszej komunii św. szło
się w trzeciej klasie, ja byłem w drugiej, gdy ks. Łuczyk zadecydował, żebym
jednak przygotowywał się do wcześniejszej komunii – wspomina ks. Żmuda. –
Dlaczego? Nie wiem, nie potrafię wyjaśnić, miałem ładny głos, śpiewałem często
w kościele, ale to chyba nie dlatego…? – zastanawia się Pamięta, że mama bardzo zdziwiona, poszła nawet do ks.
Łuczyka, aby wyjaśnić tę decyzję. A ksiądz na to: wiem, co robię. Tym sposobem
przyszły ks. Jerzy rok wcześniej przystąpił do pierwszej komunii świętej. I
właśnie od ks. Łuczyka – swojego katechety – dostał pamiątkowy obrazek
komunijny, z własnoręcznie wypisanym przez księdza życzeniem, mającym charakter
wskazówki i credo, a obowiązującym przez całe życie: „Żadna niedziela bez Mszy świętej, żaden dzień
bez modlitwy, zawsze odważnie bez bojaźni ludzkiej, zawsze bez grzechu
ciężkiego”. Gdy litery
pisane ręką ks. Łuczyka wyblakły, ks. Żmuda przepisał to swoiste wezwanie na
odwrocie obrazka. Aby nie zaginęło. Aby
towarzyszyło mu całe życie, w czas formacji w seminarium, święceń i na
parafiach, wszędzie tam, gdzie przyszło mu pracować. Jako młody
kapłan ks. Żmuda był uczestnikiem pogrzebu ks. Mariana Łuczyka w Sędziszowie,
świadkiem wielkiego i nieutulonego żalu parafian opłakujących swojego proboszcza.
A jako emerytowi przypadło mu w udziale poświęcić tablicę pamiątkową w kościele
św. Piotra i św. Pawła w Sędziszowie, gdzie ks. Łuczyk był proboszczem w latach
1952 -55, gdzie zmarł i gdzie spoczywa na cmentarzu. Wmurowanie i
poświęcenie tej tablicy – to cenny gest pamięci ze strony obecnego proboszcza
pierwszej sędziszowskiej parafii, ks. Kazimierza Wierkowicza, który chciał
utrwalić w ten sposób sylwetkę tak
ważnej w historii Sędziszowa postaci. W uroczystości wmurowania tablicy
uczestniczył także ks. Marian Haczyk, dziekan sędziszowski. Inicjatywę Proboszcza
i parafian - upamiętnienia ks. Łuczyka tablicą - zrealizowali Mariusz
Stradomski i Daniel Jawor. Właśnie wtedy w homilii ks. Żmuda miał okazję
przypomnieć sylwetkę człowieka, który – jak przyznaje – pozostaje dlań wzorem
świętego kapłana. Oprócz różnych dzieł miłosierdzia wspominał także trudne
okoliczności dla posługi kapłańskiej, w czasach, gdy służby specjalne ukrócały
wszelkie inicjatywy, a księżom zwykły deptać po piętach widząc to, czego nie
było… ot, choćby „odpowiednie” nagłaśnianie wizyt ks. Łuczyka u pewnej starszej
schorowanej kobiety, której ksiądz sprzątał, szorował na kolanach podłogę… Ów
ubek-stróż ks. Łuczyka miał się potem nawrócić. Przytoczmy
jeszcze jedną z sędziszowskich relacji, spisaną przez Mariannę Różycką z
Borszowic w 2006 r.: „Po latach wojennych było dużo rodzin opuszczonych,
biednych, duchowo zaniedbanych. Wojna zniszczyła dobytek i rodziny, które
masowo potraciły ojców, matki, dzieci. Opuszczone, niepełne rodziny
potrzebowały właśnie takiego duszpasterza, który wspierał, pocieszał, pomagał,
a jednocześnie nawracał do Boga, niósł go do domów. Uczył nas miłości do
bliźnich, wszystkich bez wyjątku. Pomagał oszukanym i uwiedzionym dziewczynom,
których dzieci nie znały ojców. Zachęcał do dobrego wychowania dzieci. Bardzo
interesował się małżeństwami, które żyły bez ślubu kościelnego. Starał się
doprowadzać do sakramentu w kościele, chrzcił dzieci. Nigdy nie brał za to
pieniędzy. Regularnie odwiedzał chorych i starszych, o nikim nie zapomniał. Ks.
Łuczyk miał zadziwiającą pamięć, wszystkich nas znał z imienia i nazwiska (…).
W 1955 r. [śmierci ks. Łuczyka - przyp. red.] życie w naszej parafii kwitło
zapałem (…). Jestem wdzięczna Bogu, że miałam takiego nauczyciela, któremu
zawdzięczam umocnienie mojej wiary i ciągle pamiętam o nim w modlitwie” „Zawsze odważnie, bez bojaźni ludzkiej”
– jak własnoręcznie napisał na obrazku komunijnym ks. Żmudy. Ktokolwiek
chciałby podzielić się informacjami na temat śp. ks. Łuczyka lub złożyć
świadectwo, może nadesłać pisemną relację na adres: kielce@niedziela.pl lub dziar@wp.pl. Adres pocztowy:
Redakcja Niedzieli Kieleckiej, ul. Jana Pawła II nr 3, 25 – 013 Kielce, z
dopiskiem „Ks. Marian Łuczyk”. Agnieszka Dziarmaga
Świadectwa i wspomnienia można także nadsyłać na adres x.luczyk@wp.pl
A oto inne świadectwa i wspomnienia:
…Wszyscy
[ministranci] musieliśmy znać ministranturę po łacinie i po polsku na pamięć.
Była dyscyplina, ale było pięknie w
naszym kościele. Dzieci i młodzież nie mieli takich dogodnych warunków, jak
dziś (co zechcą, to rodzice zaraz kupują), nawet na drobne i niezbędne rzeczy
trzeba było sobie zapracować. Pamiętam, jak w okresie Adwentu zbieraliśmy po
ździebełku siana za dobre uczynki w domu
i zagrodzie. Na Boże Narodzenie na tym sianku pod choinką kładziono Dzieciątko
(Zbigniew B.) …Moja mama
opowiadała, że poszła do spowiedzi i wyznała, że pochowała już troje dzieci, a
ostatni syn niedomaga. I właśnie ks. Łuczyk podpowiedział, aby zdecydowała się
jeszcze na jedno dziecko, za które on bierze odpowiedzialność i będzie się
modlił, aby żyło i było zdrowe. Mamusia zdecydowała się na macierzyństwo i
urodziłam się ja (Anna Walocha). …Modlił się
przy łóżeczku ciężko chorego Jasia, syna państwa Morawskich, który przeszedł
później ciężką operację i doszedł do zdrowia (Wiktor Mnich). …W parafii
odbywały się rekolekcje wielkopostne (…), ks. Łuczyk spowiadał po prawej
stronie w kościele, wyszedł z konfesjonału i podszedł do naszej grupki mówiąc,
że dla takich dzieci jak my, siostra przygotowała śniadanie. Zaprowadził nas na
plebanię i mówi, żeby siostra nalała nam zacierki. Do dziś pamiętam jej zapach
(Marianna Sołtys). |