Opracowne na podstawie artykułu ks.  Daniela Wojciechowskiego (Nasz Dziennik, 8-9 marca 2008, Nr 58 (3075))


Był kapłanem, który zawsze chętnie szafował miłosierdziem Bożym w konfesjonale, ale też miał otwarte dłonie dla ludzi w potrzebie, tak w latach okupacji niemieckiej, jak i po jej zakończeniu. Po wojnie jako dyrektor kieleckiej Caritas wszystkie siły i cały swój czas oddawał biednym. Doskonały organizator dobroczynności w diecezji, działał pod nieustanną "opieką" funkcjonariuszy UB. Umierając przedwcześnie, pozostawił wśród parafian opinię proboszcza bez reszty miłosiernego. Dotykali go w trumnie, jakby żegnali kogoś świętego.


 
Marian Łuczyk urodził się 13 września 1912 r. we wsi Sielec na terenie parafii Skalbmierz. Pochodził z rodziny rolniczej Jana i Marii z domu Wójcik. Z domu rodzinnego wyniósł wielką pracowitość oraz żywą religijność. Dobrze czuł się w gronie najbliższych: rodziców i rodzeństwa, dlatego wolne dni swojej młodości, studiów seminaryjnych, później także lat kapłańskich spędzał w rodzinnej wiosce, pomagając w pracach gospodarczych. W rodzinie nauczył się odpowiedzialności za swoje czyny, żywej więzi z Bogiem na modlitwie. Jego proboszcz z lat seminaryjnych w opinii dla przełożonych seminarium podkreślał u alumna Mariana częste trwanie w kościele na modlitwie przed tabernakulum.
Szkołę elementarną ukończył w rodzinnej miejscowości, do gimnazjum uczęszczał w Miechowie. Tu zrodziła się u niego myśl o powołaniu kapłańskim. W gimnazjum i w kościele poszerzał horyzont swych myśli o świecie, człowieku, a przede wszystkim o Bogu. Utwierdzał się w powołaniu kapłańskim i po maturze we wrześniu 1931 r. jako 19-letni młodzieniec wstąpił do Seminarium Duchownego w Kielcach. Jak wspomina jego kolega ks. profesor Adam Szafrański, alumn Łuczyk często wybiegał myślą ku swojej przyszłej pracy duszpasterskiej, modlił się, by nic nie stanęło na przeszkodzie jego powołaniu. 6 czerwca 1936 r. w katedrze kieleckiej otrzymał święcenia z rąk ks. bp. Augustyna Łosińskiego. Skierowany został na wikariat do Książa Wielkiego. Tu z upodobaniem oddał się katechizacji dzieci i duszpasterstwu młodzieży oraz posłudze w konfesjonale.

Lata okupacji niemieckiej
9 lipca 1937 r. ks. Łuczyk został miwanowany wikariuszem i prefektem w Olkuszu. W blisko 15-tysięcznej parafii, przy starszym schorowanym proboszczu, w duszpasterstwie pracowało trzech wikariuszy. W parafii istniały szkoły elementarne, szkoła zawodowa i gimnazjum. Wiele godzin wikariusze poświęcali nauczaniu religii. Działali w rozwiniętej liczebnie Akcji Katolickiej. Ulubionym miejscem posługi parafialnej ks. Łuczyka był konfesjonał. Wydaje się, że wierni czuli u niego dar jednania ich z Bogiem. Przy jego konfesjonale zawsze byli penitenci, zwłaszcza młodzież. Już wtedy też jego dobre serce wyczuli ludzie biedni. Często czekali na jego pomoc przed kościołem i plebanią.
  , ks. Łuczyk mówił o swoim aresztowaniu na początku 1942 roku. Niemcy zatrzymali go z grupą Polaków. Skutego w kajdanki z innymi aresztowanymi "wrzucili do celi". Ksiądz spodziewał się najgorszego - rozstrzelania. Przygotowywał się duchowo do śmierci. Także współwięźniom uprzytomnił niebezpieczeństwo rozstrzelania. Przygotował ich do spowiedzi świętej, udzielił rozgrzeszenia. Nie wiadomo, przy czyjej pomocy udało mu się zbiec z aresztu. Opuścił Olkusz, potem przebywał w różnych miejscach, dopiero pod koniec 1942 r. został wikariuszem w Olesznie k. Włoszczowy. W tej parafii pracował tylko parę miesięcy, ale do dziś jest wspominany jako ksiądz, który "rozdawał wszystko, co miał".
20 lutego 1943 r. ks. bp Czesław Kaczmarek mianował ks. Mariana Łuczyka wikariuszem w Imielnie k. Jędrzejowa. Miał do dyspozycji dwa małe, skromnie umeblowane pokoje, w jednym z nich przyjmował interesantów.  Ksiądz Józef Gurda zostawił charakterystykę ks. Łuczyka. Pisał, że jako kapłan zdyscyplinowany miał on ustalony porządek dnia. Wstawał wcześnie rano. Dzień rozpoczynał modlitwą i rozmyślaniem. Po odprawieniu Mszy św. i przyjęciu interesantów katechizował dzieci. Obiad księża spożywali wspólnie, rozmawiając o sprawach duszpasterskich i bolączkach życia pod okupacją. Rozmowa najczęściej kończyła się w kościele na modlitwie przed tabernakulum. Ksiądz Łuczyk lubił spowiadać wiernych, do tej posługi sprowadzał kapłanów, chętnie sprawował nabożeństwa eucharystyczne ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa i Matki Najświętszej. Kochał modlitwę różańcową. W uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP obchodził swoje imieniny. Regularnie sam przystępował do spowiedzi św., czasem przez zaspy śniegu furmanką udając się do kapłana sąsiada. Prowadząc taki styl życia religijnego, stawiał mocny akcent na praktyki wiernych. Zapraszał księży, by "parafianie mieli wybór spowiednika". Wierni, obserwując swojego duszpasterza, coraz bardziej stawali się żywymi członkami Kościoła.
W parze z religijnością ks. Łuczyk praktykował dobroczynność. W życiu prywatnym nie był wymagający, nosił starą, ale zawsze czystą sutannę i tanie okrycie zewnętrzne. Jego pasją były kwiaty, hodował ich wiele w swoim mieszkaniu. Ale najważniejsze dla niego było to, aby nikt będący w potrzebie nie odszedł z plebanii nieobdarowany. Dyskretnie wspierał ubogich osobistymi rzeczami, odzieżą, obuwiem. Starał się dokładnie rozeznać potrzeby materialne parafian. I to mu się udawało. Znał każdą rodzinę, ich dzietność, miejsce zamieszkania ludzi samotnych, szczególnie starszych. Wiedział o niedostatkach materialnych osób potrzebujących. Z chwilą otrzymania odpowiednich artykułów zaraz je rozprowadzał. W gminie i w powiecie skutecznie starał się o przydziały w ramach działalności Komitetów Pomocy Społecznej. Wielką pomoc okazywał rodakom wypędzonym z Kraju Warty, a później wysiedleńcom z Warszawy po klęsce powstania 1944 roku. Do działań w tym zakresie umiejętnie wciągnął wielu parafian.
  
Na wieść o przeniesieniu ks. Łuczyka do Kielc parafianie z Imielna 29 sierpnia 1945 r. skierowali z podpisami list do ordynariusza ks. bp. Czesława Kaczmarka. Prosili o pozostawienie ks. Mariana w ich parafii. Wyliczyli jego zasługi w parafii: zjednoczenie parafian, wzrost liczby młodzieży w kościele, ożywienie tercjarstwa, modlitwy różańcowej, rozśpiewanie wiernych (śpiew gregoriański). Dla umocnienia wiary parafian ks. Łuczyk założył Bractwo Komunii św. Wynagradzającej i Apostolstwo Modlitwy. Oprócz osiągnięć duchowych prowadził konieczne remonty kościoła i zabudowań parafialnych. Wszystkiego tego dokonał w ciągu dwóch i pół roku pobytu w Imielnie, i to w latach okupacji niemieckiej.

Dyrektor Związku Caritas Diecezji Kieleckiej
3 września 1945 r. ks. Marian Łuczyk otrzymał nominację na dyrektora Związku Caritas w Kielcach. Nie pragnął tej funkcji, bo dobrze czuł się w duszpasterstwie parafialnym. Caritas w diecezji kieleckiej powołał ks. bp Augustyn Łosiński 11 lutego 1931 r. na bazie Towarzystwa Dobroczynności. Związek świadczył miłosierdzie w latach kryzysu międzywojennego, w czasach okupacji, chociaż był zakazany przez Niemców. Z zakończeniem okupacji niemieckiej przed Caritas stanęły nowe zadania. Powojenne społeczeństwo diecezji kieleckiej było bardzo biedne. Szeroko płynęła pomoc zagraniczna, głównie z USA. Jednym z zadań Caritas była opieka nad chorymi, zwłaszcza na wsi, tworzenie ośrodków zdrowia, aptek. Należało organizować kuchnie, zwłaszcza w mieście, dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Konieczna była opieka nad kalekami i starcami. W parafiach zaistniała możliwość tworzenia przedszkoli, sierocińców, ochronek i świetlic dla młodzieży. Takie zadania do realizacji postawił dyrektorowi ordynariusz diecezji. Ksiądz Marian Łuczyk miał do dyspozycji niemały zasób darów. Dla ich dystrybucji zorganizował odpowiedni zespół dobrze przeszkolonych ludzi.
Do szczególnych zasług ks. dyrektora Łuczyka należy: opracowanie statutu związku i regulaminu oddziałów parafialnych, organizacja kursu przygotowawczego zespołów charytatywnych w parafiach, powołanie dekanalnych kierowników Caritas. Organizował Dzień Chorych, Tydzień Miłosierdzia, wciągał do pracy członków Sodalicji Mariańskiej, III Zakonu, kółek różańcowych. Organizował kursy i zjazdy dla wszystkich grup zaangażowanych w pracy charytatywnej z terenu całej diecezji. 15 września 1947 r. w Rabce nastąpiło otwarcie domu dziecka o charakterze prewencyjnym dla chorych i zagrożonych gruźlicą.
O ks. dyrektorze Łuczyku mówiło się, że jest kapłanem "semper in via". Nie lubił pracy biurowej, ale swoich pracowników w diecezjalnej centrali mocno upominał, by wszelkie przejawy działalności charytatywnej były skrupulatnie dokumentowane. Sam był w drodze od wczesnych godzin rannych, wracał często nocą. Chciał być wszędzie tam, gdzie ludzie potrzebowali pomocy. Już jego obecność między potrzebującymi i obdarowywanie ich darami dawało wiele satysfakcji. Szczególną radość niósł dzieciom w sierocińcach, ofiarowując im swój czas, cierpliwość, słodycze.
  Proboszcz i dziekan w Sędziszowie
30 maja 1952 r. ks. bp Franciszek Sonik mianował ks. Mariana Łuczyka proboszczem i dziekanem w Sędziszowie. Nowo mianowany proboszcz nie korzystał z żadnego urlopu ani dnia wolnego. Był zawsze gotowy na posługę wiernym. Wrócił do dziennego planu zajęć, jakiego się trzymał w Imielnie. Na pierwszym miejscu stawiał rozwój osobistego życia duchowego. Wciągnął w tę praktykę wikariusza ks. Romana Grzymałowskiego. Do Sędziszowa sprowadził Siostry Urszulanki Szare, zlecił im prowadzenie gospodarstwa domowego, opiekę nad dziećmi i dziewczętami. W przyszłości planował z ich pomocą otoczyć troską ludzi chorych i samotnych w parafii. Wprowadził w parafii niedzielną Mszę św. dla dzieci, wieczorną dla pracujących, okresowe dni skupienia z nauką stanową i spowiedzią świętą.
Proboszcz kładł wielki nacisk na to, aby parafianie mogli w pełni owocnie uczestniczyć w niedzielnej Liturgii, dlatego dbał o posługę w konfesjonale. Do tej posługi zapraszał księży spoza parafii. Podkreślał: "Z ciężkim sercem kończę Mszę św., jeśli niewielu moim parafianom mogłem podać Komunię Świętą". W kazaniach nauczał prawd wiary i mocno stawiał na życie z wiary. Po jego śmierci parafianie mówili, że gdyby był u nich dłużej proboszczem, żaden parafianin nawet nie odważyłby się przeklinać.
Do dziś wierni w Sędziszowie wspominają wielką dobroć ks. Łuczyka i jego czyny charytatywne. Cenili szczerość i opiekuńczość swojego księdza, a przy tym pogodę ducha: "Zawsze rozmawiał z każdym napotkanym człowiekiem". Na plebanię często przychodzili potrzebujący pomocy. Otrzymywali od ks. Łuczyka wsparcie, często także jedzenie. Proboszcz finansowo pomagał rodzinom wielodzietnym, ubogim, chorym dawał pieniądze na lekarstwa.
Wierni w Sędziszowie zachowali w pamięci niektóre wydarzenia związane z posługą ks. Łuczyka. Ksiądz proboszcz niemal codziennie odwiedzał pewną chorą kobietę. Niektóre osoby były tak ciekawe, co tam robi, że aż posunęły się do śledzenia ks. Łuczyka. Zaspokoiły swoją ciekawość, gdy zobaczyły, jak proboszcz oddawał jej przyniesione jedzenie, jak zmywał podłogę w mieszkaniu. Inny przypadek: proboszcza odwiedziła jego matka. Robiąc pranie, zapytała, gdzie ksiądz ma koszulę, którą ostatnio mu kupiła. Proboszcz odpowiedział: "Są ludzie jeszcze biedniejsi ode mnie... Byłem u chorego, miał podartą koszulę, więc mu swoją zaniosłem". Innym razem ks. Łuczyk otrzymał od parafian nowe buty w prezencie na swoje imieniny. 8 grudnia 1955 r. szedł na targ mężczyzna, wstąpił na plebanię i prosił o buty. Prezent powędrował na jego nogi. Gdy kilka dni później proboszcz zmarł nagle, do trumny położono go w znoszonych butach.
Takie świadectwa miłości bliźniego ks. Łuczyka pozostały zachowane na lata w pamięci parafian Sędziszowa. Dobry dla biednych, sam żył i mieszkał skromnie. Troszczył się o wygląd kościoła. Przed świątynią ustawił figurę Maryi Niepokalanie Poczętej, swojej Patronki. Chciał, by wierni mieli ją zawsze przed oczami. Zadbał o urządzenie odpowiedniego przejścia przez tory kolejowe, by ułatwić wiernym dostęp do kościoła. Swojemu poprzednikowi na probostwie, ks. Pałczyńskiemu, postawił pomnik na cmentarzu grzebalnym, a parafian prosił, by nigdy nie mówili źle o zmarłych. Był lubiany przez księży, którzy licznie go odwiedzali.

W obiektywie służb reżimowych PRL
Aktywność duszpasterska duchowieństwa kieleckiego z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych XX w. zadziwiała przywódców PZPR i jednocześnie w wielkim stopniu niepokoiła. Uwięzienie i proces ordynariusza oraz wielu księży z diecezji miało złamać siłę oddziaływania Kościoła na społeczeństwo, tymczasem duchowni bardzo uaktywnili się na niwie duszpasterskiej, a także społecznej. Raporty do KC PZPR z prowadzonej przez UB inwigilacji księży ukazywały ogrom pracy kapłanów na polu katechizacji, stałe pogłębianie życia sakramentalnego wiernych, pogłębiającą się formację religijną rodzin, młodzieży. Duchowieństwo diecezji kieleckiej stało po stronie wiernych w obliczu obowiązkowych dostaw zboża i żywca, przymusowego wstępowania do spółdzielni produkcyjnych. Donoszą o tym raporty ubowców inwigilujących społeczeństwo.
Energiczny i konsekwentny kapłan, jakim był ks. Marian Łuczyk, stał się niewygodny dla władzy ludowej. Był niewygodny dla rządu jako dyrektor Caritas, bo wiele działał na polu dobroczynnym. Sam śledzony, informował personel Caritas i obdarowywanych o rządowych planach likwidacji tej instytucji. Biura Caritas i magazyny były skrupulatnie kontrolowane przez służby rządowe, dokładnie spisano cały majątek instytucji, dokumentację podziału darów. Żadnych nieprawidłowości nie stwierdzono. Jednak o nadużycia oskarżono dobroczynność kielecką, podobnie jak w całej Polsce. Ksiądz dyrektor Łuczyk był przesłuchiwany z powodu odezwy Episkopatu o bezprawiach rządowych wobec Caritas. Zdecydowanie oparł się naciskowi, gdy usiłowano uczynić z niego "księdza patriotę".
Wkrótce po likwidacji kościelnej Caritas władze rządowe rozpoczęły kampanię "walki o pokój". Ksiądz Łuczyk nie złożył podpisu pod tzw. apelem sztokholmskim, nie dał się wciągnąć w akcję propagandy komunistycznej. Został więc zakwalifikowany do księży "reakcyjnych". Kulminacyjnym punktem walki władz PRL z Kościołem był dekret Rady Państwa z 9 lutego 1953 r. o obsadzaniu stanowisk kościelnych. Przez ten dekret władza państwowa dążyła do upaństwowienia Kościoła. Zdecydowanie przeciwko dekretowi wypowiedział się Prymas Stefan Wyszyński: "Rzeczy Bożych na ołtarzach cezara składać nam nie wolno. Non possumus". Jak na ironię, w związku z dekretem władze nakładały na wszystkich duchownych obowiązek składania ślubowania na wierność PRL. Do jego złożenia w Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej lub Powiatowej Rady Narodowej dopuszczano księży w kolejnych turach, wzbudzając strach niedopuszczonych. Wśród 3 proc. księży kieleckich niedopuszczonych do ślubowania był ks. dziekan Marian Łuczyk. Na jego temat w Urzędzie do spraw Wyznań sporządzono wtedy następującą notatkę: "Do ustroju Polski Ludowej odnosi się wrogo, przejawia to w swych kazaniach, jak również w rozmowach indywidualnych. Odnośnie jego ślubowania wypowiada się, że jak nie jest dopuszczony, to i bez tego może żyć".
Ksiądz Łuczyk był więc śledzony na każdym kroku, tropiono, co robi, co mówi. Zaświadczył o tym pewien człowiek inwigilujący go w Sędziszowie. Osobiście opowiadał o tym jednemu z księży, z którym jechał w pociągu. Poszedł za księdzem Łuczykiem pod dom kobiety, o której była wyżej mowa. Gdy z ukrycia zobaczył, jak ksiądz sprząta mieszkanie, zmywa podłogę, postanowił odtąd nigdy nie szpiegować tego kapłana. I tak niezłomny wobec komunistycznej władzy ksiądz katolicki czynem dobroci złamał funkcjonariusza reżimu.

Śmierć i pogrzeb proboszcza z Sędziszowa
Ksiądz Marian Łuczyk odszedł do wieczności nagle, w wieku 43 lat zmarł na zawał serca w nocy z 15 na 16 grudnia 1955 roku. W dniu eksportacji, w niedzielę, 18 grudnia, przy trumnie zmarłego zgromadziły się na modlitwie rzesze ludzi - dorosłych, młodzieży i dzieci. Nieustannie odmawiano Różaniec na zmianę ze śpiewem pieśni żałobnych. Wierni dotykali szat zmarłego z przekonaniem, że dotykają kapłana świętego. 19 grudnia Liturgii pogrzebowej przewodniczył ks. bp Piotr Kałwa, ordynariusz z Lublina. Żegnając zmarłego na cmentarzu parafii w Sędziszowie, ks. infułat Zygmunt Pilch wyraził pragnienie, by mogiła ks. Mariana Łuczyka, "żołnierza, który padł na posterunku", była "dalszą kazalnicą dla miejscowych parafian".